środa, 5 września 2012

Spotkanie ze smokiem

Po zwiedzeniu kopalni w Wieliczce, pojechaliśmy do Krakowa.


Podczas drogi dziewczyny się pospały i zwiedzanie zaczęliśmy od jęków i narzekań - nóżki bolą, jesteśmy zmęczone, chcemy spać, chcemy na lody.....

Żeby je trochę rozruszać obiecaliśmy spotkanie ze smokiem, po wcześniejszym obejrzeniu, kilku innych miejsc. Na pierwszy ogień poszło zwiedzanie Wawelu.
Ze względu na dosyć późną porę, zdecydowaliśmy się na zobaczenie Dzwonu Zygmunta i co za tym idzie Katedry Królewskiej, oraz Grobów Królewskich.
Podczas, wspinaczki na wieżę, Dominika przypomniała sobie oczywiście o swoim lęku wysokości. Na szczęście, widząc jak strome są schody zrezygnowała z żądań wniesienia na górę.
Kinga próbowała też ją nieco motywować we wspinaczce
- Spokojnie Misia, tu nie jest wcale tak strasznie. Widzisz. Musisz tylko ostrożnie stawiać nogi.
Nie miałam nic do dodania.


Sam dzwon bardzo im się podobał, bo taki duuuuży.

W krypcie natomiast, dopadły Dominikę poważne rozmyślania o istnieniu.
-Wiesz mamo, ja nie umarnę. Jestem przecież za młoda na umarcie.
Mój komentarz był zbędny.


Reszta zabytków nie bardzo już je interesowała, gdyż nie mogły się doczekać wizyty u smoka.
Sama byłam ciekawa, bo Smoka Wawelskiego widziałam... dawno temu. Ale bez przesady.
Osobiście, chyba bardziej od smoka podobała mi się smocza jama, dziewczynom odwrotnie.
Od razy wspięły się na górę z rzeźbą, razem z innymi dzieciakami.
Zabawnie było patrzeć, kiedy smok nagle zionął ogniem. Wszystkie dzieciaki uciekały w popłochu. Trzeba je było łapać, żeby nie pospadały. Kiedy zorientowały się, że to nic strasznego wróciły na wcześniejsze pozycje a rodzice mogli zaszaleć z aparatami. Ja oczywiście też.


Poszwędaliśmy się jeszcze trochę, zahaczając po drodze o budkę z lodami i wróciliśmy do hotelu.
Noc była ciepła, więc chcieliśmy zobaczyć jak wygląda Kraków nocą.

Był pełen ludzi.
Dziewczyny były zdziwione że nikt nie śpi o tej porze, bo przecież jest już ciemno.
Ale w ciemnościach, mogły obserwować z zapartym tchem, występ panów żonglujących ogniem.
Byliśmy pełni podziwu, że nie przypalili się nim przy okazji.
Wyciągnęły od nas ostatnie drobne, żeby wrzucić je do puszki  za występ.

Potem, dopadły do mosiężnej głowy ( przynajmniej wydaje mi się, że z tego jest zrobiona, ale swojej za to nie postawię), w której było oczywiście pełno innych dzieciaków.


Taka z pozoru zwyczajna głowa, a stanowiła niezwykłą atrakcję.

Następnego dnia znowu ruszyliśmy na zwiedzanie, chociaż już mniej entuzjastycznie. To znaczy nogi nie chciały już tak chętnie współpracować. Moje ogłosiły wręcz strajk i dlatego przez chwilę podziwialiśmy Wawel z perspektywy kawiarnianych stolików.


Tym razem zwiedziliśmy prywatne komnaty królewskie i Kinga z Misią mogły zadać panu przewodnikowi intrygujące ich od rana pytanie.
-Czy król spał w koronie, czy bez korony?
Po minach było widać, że odpowiedź nie do końca je usatysfakcjonowała, chyba wolały myśleć, że król nie rozstawał się z koroną nigdy.

Przed powrotem do domu, jeszcze raz odwiedziliśmy rynek.


Dziewczyny pomachały panu grającemu hejnał z Wieży Mariackiej.

Policzyły dorożki i gołębie.


 -Jeden, dwa, trzy gołąbki.... nie, tego już chyba liczyłam...


Sprawdziły, czy ta pani jest żywa czy nie.


- Ona jest prawdziwa. Widziałam jak jej noga z buta wystaje.

Nie obyło się oczywiście bez następnych pamiątek.
Po długich zastanawianiach, chwilach depresji i euforii, wybrały pluszakowe smoki.

Trafny wybór, bo zajęte nowymi pluszakami, zapomniały o bolących nogach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz