Stało się. Dzieciaki mi się pochorowały.
Chociaż w sumie nie mam na co narzekać. Po pierwsze, nie chorowały już od kilku miesięcy a po drugie, nie jest to nic poważnego.
U mojej kuzynki dzieci chorują średnio raz na dwa tygodnie i często kończy się to pobytem w szpitalu.
Na szczęście z zapisem do lekarza nie było problemu. Nie jest to szczyt sezonu kichająco- kaszlowego dzięki czemu rano odwiedziłyśmy naszą ulubioną panią doktor, która postawiła diagnozę- wirusówka.
Zapisała nam lekarstwa i zaleciła tydzień pobytu w domu.
Zapowiada się więc bardzo dłuuuuugi tydzień.
W normalnej sytuacji,( czyli takiej gdy mogą biegać po dworze), bawią się i kłócą tak pół na pół. Godzina współpracy, godzina darcia kotów. Prosto licząc czeka nas trzy dni spokoju i trzy dni totalnego kataklizmu!
Dzieciaki jak to dzieciaki, cieszą się, że nie muszą iść do szkoły tudzież przedszkola.
Kiedy wróciłyśmy do domu, Dominice ze względu na wysoką gorączkę 39,8 zaaplikowałam Nurofem i zapakowałam do łóżka.
Myślałam, że trochę sobie pośpi, bo wyglądała naprawdę słabo ale gdzie tam. Pokręciła się z boku na bok i po godzinie stwierdziła.
-Mamo, w łóżku jest nudno. Ja chce malować razem z Kingą.
Miały dosyć chyba dopiero po dwóch godzinach.
Ja się pytam, jak to jest. Kiedy dorośli są chorzy najchętniej walnęliby się do łóżka razem z pilotem i zapewnieniem spokoju przez przynajmniej trzy godziny.
A nasze małe latorośle? Jak szczygiełki. Polatać i pohałasować.
Ale tak jest dobrze. Przynajmniej wiem, że gorączka zaraz minie i za parę dni znowu zaprowadzę je zdrowe do szkoły i przedszkola.
A oto efekt wysiłków artystycznych Kingi.. (niestety źle zrobiłam zdjęcie i za nic nie mogę tego wyprostować)
i Dominiki ( Picasso, może się schować).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz