Niedziela. Piękny,słoneczny dzień. Pomysł na dziś? Jedziemy do Zoo.
Jak pojedziemy autem to pewnie nie będzie gdzie zaparkować. Idziemy do autobusu. Jak przygoda to na całego.
Przed kasami kolejjjjjjjjjka, której końca nie widać- widocznie nie tylko my wpadliśmy na ten cudowny pomysł spędzenia wolnego czasu.
Na szczęście idzie szybko, więc po 15 minutach jesteśmy w środku.
Ustalamy plan zwiedzania.
Pierwszy przystanek, flamingi.
-Mamusiu, jakie one śliczne, różowiutkie. A dlaczego stoją na jednej nodze?
-Ummmm, bo lubią?
*********
Potem rybki. Nie powiem, sami ulegamy czarowi tego miejsca i zaczynamy szukać „Nemo” i innych znanych stworzeń. Szkoda tylko, że jest ich tak mało.
*********
Następny przystanek, pawiany.
- Fuj, jak tutaj brzydko pachnie!
***********
Gdzieś około wybiegu dla żyraf Misia przeżywa pierwszy kryzys.
- Jestem zmęczona! Nie będę już chodzić! Ja chce na looooodyyyyy!!
********
Po lodach możemy ruszać dalej.
- Gdzie jest miś???
- Kurcze, nie ma misia.
*******
O co chodzi z tą wielką pisanką??
********
Chwila nieuwagi i dzieci bliżej poznają się z mieszkańcami zoo.
***********
Jest już około szóstej kiedy opuszczamy ten duży "domek dla zwierzątek". I nie ważne, że nogi wchodzą nam w dolne partie tułowia a portfele nieco się uszczupliły.
Dzieci są szczęśliwe i zapominają o tradycyjnej wieczornej kłótni na temat stanu swojej czystości i stopnia zmęczenia. Bez sprzeciwów idą się umyć i do łóżka.
I czy nie o to w tym wszystkim chodziło?
Męczący ale udany dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz