(Niestety ze względu na problemy z siecią, dopiero dzisiaj mogę wstawić posta).
Jest weekend, pogoda dopisała, wiec postanowiliśmy wyjechać sobie na łono natury.
Nasze stałe miejsce krótkich wypadów to działka, wśród łąk i lasów w spokojnej miejscowości Pecyna, ok. siedemdziesiąt kilometrów od Warszawy.
Mamy tu, wszystko co potrzeba do zdrowego wypoczynku. Lasy obfitujące w grzyby, jagody, leśne trasy rowerowe, rzeczkę w której można się pomoczyć i wspaniałe, zdrowe powietrze.
Niedaleko za domem zadomowiły się bobry, żurawie, dziki i sarny.
Pod względem przyrodniczym mamy tu po prostu istny "full wypas".
W ramach korzystania z dobrodziejstw leśnych kniei, postanowiliśmy nazbierać własnoręcznie jagód i ulepić pierogi. Jest to już poniekąd nasza coroczna tradycja.
Dziewczyny, od razu podłapały temat tym bardziej, że uwielbiają spacery po lesie.
Żeby dostać się na miejsce obfitujące w jagody, musieliśmy zrobić sobie krótką przejażdżkę na rowerach.
Niestety, od bliższych miejsc jagodowych obfitości zostaliśmy odcięci przez bobry, które robiąc tamy stworzyły pomiędzy nami a lasem takie rozlewiska, że nie możemy się przez nie przedostać. A kaczkami brodzącymi niestety nie jesteśmy.
Kiedy byliśmy już na miejscu, Misia pierwsza zauważyła jagody.
-Kinga jagody!-zaczęła krzyczeć i skakać jak zając-patrz, patrz jagódki!
Mam nadzieję, że nie przyprawiła tym samym o zawał żadnego szaraka.
Zbierały dzielnie, ale w końcu większość owoców zamiast w pojemniku lądowała w brzuchach.
A pod koniec, nawet te z pojemnika w nich znikały.
Przy okazji jagodobrania nazbieraliśmy całe wiaderko kurek.
Takie małe, żółte grzybki w restauracjach często podawane z mięsem.
My dusimy je ze śmietaną i koperkiem i często zajadamy bez dodatków. Tym razem będą jako dodatek do niedzielnego obiadu.
Po powrocie z lasu,stwierdziliśmy że nasz pies, Kira jest nieco brudna, więc przydałaby się jej kąpiel w rzece. Należy do tych które uwielbiają się kąpać, a jeżeli rzuci się jej jeszcze do wody patyk dosłownie skacze na główkę.
Dzisiaj, dziewczyny wraz z naszą sąsiadką, bardziej od rzucania patyka, były jednak zainteresowane udawaniem gęsi w pobliskiej sadzawce, która powstała po ostatnich opadach.
Przyznaje się, sama z nimi wlazłam do tej sadzawki. Woda czyściutka bez żadnych pijawek a do tego taka cieplutka jak w basenie.
Po taplaniu zjadły tyle pierogów, że dziw gdzie to się im wszystko pomieściło.
Wcale nie byłam gorsza. Ale własnoręcznie ulepione pierogi z jagodami a do tego śmietana... mniam. Nie można się oprzeć.
Wydaje się, że przez cały dzień nic szczególnego nie robimy. Spacerek, przejażdżka, taplanie w wodzie, ale czas mija w zastraszającym tempie i pod koniec dnia nawet Kinga z Dominiką dają za wygraną i domagają się położenia do łóżek.
-Mamo, chcemy spać.
-Ok idziemy się wykąpać i do łóżek.
-Ale my jesteśmy śpiące...aaa
Faktycznie buzie tak im ziewają, że grożą wywichnięciem szczęki.
-Dziewczyny, pomogę wam się szybciutko umyć.
-A, może dzień dziecka?- próbują mnie podejść.
"Dzień dziecka" to taki szczególny dzień, kiedy wszyscy jesteśmy tak padnięci, że pozwalamy im pójść spać bez mycia. Wszystko co muszą zrobić to umycie zębów. I założenie piżam.
Niestety dzisiaj są tak brudne, że brak mycia równa się praniu pościeli.
-Jak się wykąpiecie to włączę wam na komputerze "Sezon na misia 2"- próbuję z innej stony
-Yes, yes, sezon na misia!!! - krzyczą i przepychają się w drzwiach do łazienki.
Yes!!! to się nazywa sprytna mama! Nie można po dobroci, to trzeba sposobem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz